poniedziałek, 31 października 2011

Dyniowe lampiony :)

W temacie Halloween u nas jedynie dynie :)
Świetna jesienna dekoracja i zabawa dla całej rodzinki :)




Jutro zaś tradycyjnie przystaniemy na chwilę, 
pogrążymy się w zadumie
by powrócić wspomnieniami do Naszych Bliskich, 
pomodlić się za Ich dusze i zapalić światełko w geście pamięci...

niedziela, 30 października 2011

Jesienna pieśń..


Już ucichł ptasząt świergot wesoły,
bogaty płaszcz jesieni okrywa świat.
Kobierzec złotych liści przed wejściem do naszego domu
dziś w nocy cicho na ziemię spadł...




















Czyż jesień nie jest piękna?














wtorek, 25 października 2011

Ważny dzień - PASOWANIE :)

Pasowanie na Starszaka Julcia przeżywała już od dawna.
Powodem największym owego przeżywania i stresu 
był oczywiście publiczny występ.

Bo Moja Julcia w domu zamęcza wszystkich swoimi występami,
potrafi wyrecytować wierszyki występujących kolegów i koleżanek,
ale jak przychodzi dzień przedstawienia to koniec...

I tak np. w ubiegłym roku przy okazji Dnia Mamy (zdaje się) 
Moja Julcia jako jedyna z całego przedszkola
 wyszła na środek z mikrofonem i nie wydusiła z siebie ani słowa ;)

No cóż...
niedaleko pada jabłko od jabłoni ;)

Do dziś pamiętam marmurkową skórę na trzęsących się ze stresu dłoniach, 
przed każdym semestralnym publicznym występem w szkole muzycznej.
To była niewątpliwie moja dziecięca trauma ;)

Nie liczyłam więc na wiele jadąc na dzisiejszą uroczystość,
uprzedziłam nawet nową Panią Przedszkolankę,
 że Julcia może taki numer znów wywinąć...
I żeby Pani się nie sugerowała jej świetną pamięcią i odwagą na luźnych próbach ;)
I Pani wymyśliła, że da Julci wspólną rolę z kolegą - żeby jej było raźniej :)
A ja tłumaczyłam Dziecku, że ją rozumiem, że to nic takiego,
 że jak nie powie to świat się nie zawali, że ja będę siedzieć w pierwszych rzędach
 (specjalnie wcześniej wyjechałam, żeby miejsce zająć ;))
 i żeby nie patrzyła na tych wszystkich ludzi
 tylko na mnie - i będzie jak w domu ;)

No i Dziecko mnie zaskoczyło tak pozytywnie, 
 że o mało się z tego szczęścia nie rozpłakałam ;)

Ku pamięci - parę fotek z tej dzisiejszej radosnej uroczystości ;)










A po występach tradycyjnie już poczęstunek.
Mój Łasuch chyba na tę chwilę czekał najbardziej :)





A Rodzice mogli znów choć przez chwilę poczuć się jak dzieci :)





A jeszcze niedawno była taaaka malutka
 i zamiast mleczko i jajeczko mówiła mokik i jajokik ;)

A liczyć zaczynała:
jegen, gwa :)))




poniedziałek, 24 października 2011

Jesień, jesień - co nam niesiesz?

Dni mijają tak szybko, 
wielkimi krokami zbliża się listopad..
I choć jeszcze żółte kobierce liści szeleszczą miło pod nogami,
a słońce maluje na drzewach pomarańcze i czerwienie
to mamy już świadomość, że zbliża się nieuchronnie druga część jesieni,
ta z deszczem, zimnym wiatrem i szarugą...brrr

Póki pogoda dopisuje korzystamy z jej dobrodziejstw na spacerach :)






Wiecie na co Im te kije? :)
Bo po drodze spotkaliśmy byka, który zerwał się z łańcucha !
I choć Mój Mąż twierdzi do dziś, że to była krowa, 
to ja żadnych wymion tam nie widziałam...
Uciekaliśmy co sił w nogach ;)


A Mąż śmiał się, że na wsi mieszkamy a byle krowy się boimy!
Ale najgrubszego drągala dzierżył w dłoni ;)

Koniec końców, gdy w drodze powrotnej 
wielki czarny jegomość zagrodził nam drogę
 i ani myślał ruszyć z miejsca, 
Mąż wymachując tym drągiem i mrucząc pod nosem coś w stylu (nu! wio! paszłaa!)
zagonił bestię na łąkę i wykazując się wielkim bohaterstwem przypalował ją z powrotem :)

Nawet nasz kot był z niego dumny :)


Niestety miniony weekend nie był za wesoły,
bo już w piątek w nocy trafiliśmy z Wikcią do szpitala 
w obawie przed odwodnieniem.

Jakiś okropny jelitowy wirus się przyplątał
 a nasz Mały Patyczak (jak nazywa ją Dziadek Marek)
męczył się strasznie, nie chciał jeść i pić i ciągle tylko zatykał rączką buzię wołając:
- misećkę!
(wiadomo, do czego ta miseczka...)
W szpitalu było już lepiej, ale teraz jestemy w domu 
a ona znowu markotna i pokazuje, ze brzuszek boli...

Na koniec pokażę Wam jeszcze moje ostatnie tortowe odkrycie,
które po włosku nazywa się nie inaczej jak
TORTA ARCOBALENO :)

Czyli cieszący oczy tęczowy tort !

Zobaczyłam go na blogu "mojewypieki"
i strasznie zapragnęłam zrobić podobny :)
Tym bardziej, że okazja była jak znalazł - 5 urodziny synka koleżanki :)
Ja jednak zrobiłam go na spodach biszkoptowych - jakoś pewniej się czułam :)

Wyszło tak:



a tu po obłożeniu lukrem plastycznym 
(jak tylko odwróciłam się, by sięgnąć po aparat usłyszałam
- Mamo! Moge łobacić?
I zanim zdążylam zareagować Wikcia wsadziła palec w napis Wiktor,
doprowadzając mnie prawie do zawału ;) )


ale za to jak dzielnie pomaga w zmywaniu :)