Jak szaleć to szaleć :)
I jeszcze - do odważnych świat należy ;)
I w klimacie tych haseł zaplanowałam nasze tegoroczne wakacje ;)
Bo lato w Polsce pozostawia jak wiemy wiele do życzenia,
szczególnie dla tych którzy lubią wygrzać się w słonku i wypluskać w wodzie.
A moje dzieci z wody latem najchętniej by nie wychodziły,
więc po przejrzeniu ofert naszego wybrzeża
i w obawie (słusznej jak się okazało) o kapryśną aurę,
zdecydowałam się zabrać dziewczyny do słonecznej Turcji.
Decyzja była to dość spontaniczna i odważna bo dziewczynki
na zagranicznych wakacjach jeszcze nie były,
samolotem nie leciały (ja tylko raz!)
ani też nie miały paszportów (a i mój stracił ważność dawno temu).
A co najistotniejsze wyprawa miała być babska,
bo Mąż urlop tegoroczny już wykorzystał a do tego jest w trakcie ważnego
i pochłaniającego czas projektu,
więc na żadne inne organizacje i plany nie ma już głowy!
Pomysł wyjazdu spodobał się na szczęście mojej Mamie,
więc nasz żeński skład był czteroosobowy :)
Koniec końców udało się sprawnie ogarnąć paszporty, wizy,
wycieczkę z internetowego biura podróży
(tu też decyzja nie trwała dłużej niż 5 minut, bo hotel mnie zauroczył pierwszym zdjęciem ;)),
parking przy lotnisku, wszelkie dokumenty i wreszcie drogę do Poznania
(nie lubię jeździć z nawigacją, wolę przestudiować google maps ;) ) .
Dla dzieci ekscytacje zaczęły się już na lotnisku ;)
Cała nasza podróż trwała 15 godzin, do hotelu dotarłyśmy przed północą,
długo nie zapomnę porannego wyjścia z hotelu,
kiedy to słońce nas tak zalało, że w pośpiechu szukałyśmy kapeluszy i okularów ;)
A potem już tylko błogie lenistwo, wodne szaleństwa,
słoneczne rozkosze (45 stopni codziennie ;) ),
smarowanie się olejkami (odkryłam marchewkowy i z pestek malin)\
i kremami z wysokim filtrem.
Tylko jeden raz odważyłyśmy się na wycieczkę
do pobliskiego antycznego Side (nie mogłam odpuścić!!),
ale dziewczyny ciężko to przeżyły
- zwiedzanie w takiej temperaturze nie jest przyjazne - zwłaszcza dzieciom.
Decydując się na ten wyjazd wiedziałam jednak na co się piszę
(baseny, baseny, baseny do znudzenia ;) )
i choć jestem zwolenniczką bardziej aktywnego urlopu
( nie wytrzymałabym tam chyba dwóch tygodni)
to dzieciaki były przeszczęśliwe a o to głównie chodziło.
Z resztą - nie powiem - odpoczęłam bardzo :)
Koniecznie musiałyśmy spróbować rachatłukum
- dziewczyny pamiętały je z "Opowieści z Narnii" ;)
Trafiłyśmy akurat na zakończenie Ramadanu i Święto Cukru,
więc tureckich słodkości miałyśmy aż dość ;)
Side ze względu na dający się we znaki upał obleciałyśmy migiem...
W uliczce wiodącej do wybrzeża jest mnóstwo sklepików ze wszystkim ;)
Tam też udało mi się wytargować (nie lubie ale cóż poradzić - podobno trzeba ;) )
kapelusz ;)
I w końcu, w pełnym słońcu i o zakurzonych stopach
dotarłyśmy do ostatniego punktu i celu naszej wyprawy do Side - Świątyni Apollina.
Miejsce naprawdę piękne, robi wrażenie !
Potem chwila odpoczynku przy morskiej bryzie i wracamy...taksówką
- bo na dojście do autobusu nie starczyło sił w małych nóżkach ;)
I znowu baseny, bazary
(Turcy mili, uśmiechnięci, nieco namolni, ale w sumie pozytywnie,
tylko same bazary to nie moje klimaty zdecydowanie ;) ),
słońce, plaża i tak w kółko ;)
A potem to już tęsknota za Tatusiem i powrót do domu :)